Sami o sobie – Karol Bunsch: „…własne spojrzenie na historię”
Jak na pisarza to debiutowałem nietypowo, dopiero w czterdziestym trzecim roku życia — ale też i życia nie można było nazwać normalnym w drugim roku okupacji. Wczesna godzina policyjna oznaczała długie, puste wieczory, w czasie których uciekając od otaczającej rzeczywistości, wróciłem do polskiego średniowiecza, pasji lat młodzieńczych. Opracowywałem sobie ten okres korzystając z materiałów niegdyś zebranych (…). Gdy miałem uczucie, że to, co zebrałem, mogłoby służyć za podstawę powieści historycznej, zaproponowałem napisanie Tadeuszowi Kudlińskiemu. Odmówił (…). To było jeszcze przed Stalingradem. Wtedy sam wziąłem się do pracy. Tak powstał „Dzikowy skarb”. Gdy skończyłem był rok 1943. Polska świtała na horyzoncie i od razu zabrałem się do drugiej części, bo materiałów miałem dosyć. A potem, po Powstaniu, przyjechał do Krakowa dr Jan Gebethner. Dowiedziawszy się, że piszę, poprosił o tekst. Po latach przyznał się, że nudził się wtedy okropnie i tylko dlatego wziął do czytania. Nie wierzył, aby ktoś mógł zaczynać w tak późnym wieku (…).
Po wyzwoleniu nadal pracowałem jako prawnik w krakowskim Zarządzie Miasta, pisząc tylko w wolnym czasie. Po prostu dla relaksu. Likwidacja gminy postawiła mnie przed alternatywą: literatura lub adwokatura, ale ja na to drugie w nowych warunkach nie miałem ochoty. Zresztą wszystkiemu winni są czytelnicy, gdyby nie czytali, to bym nie pisał. Wydaje mi się, że zawsze miałem z nimi dobry, bezpośredni kontakt. Objechałem całą Polskę z wieczorami autorskimi, czasem miałem nawet po cztery spotkania dziennie i poznałem wiele miejsc, do których inaczej bym nigdy nie trafił. I zawsze była serdeczna atmosfera, a żadnych słów krytyki, co w skromności mojej tłumaczę tym, że pewnie ci, którzy nie lubią moich książek, po prostu nie przychodzili.
Często w trakcie dyskusji padało pytanie: Czy naśladuję Kraszewskiego?
Sądzę, że w pewnym sensie Kraszewski był moim pramistrzem, ale tylko jako ten, przez którego zetknąłem się po raz pierwszy z literaturą historyczną, nigdy natomiast nic starałem się go naśladować. Nawet pozorne podobieństwo serii historycznej ma zupełnie inną genezę. Zacząłem od pierwszych Piastów, ale to było zdeterminowane okresem i atmosferą, w jakiej powstawała książka — wtedy po ten sam temat sięgnęli równocześnie Gołubiew, Parnicki i Grabski. Kraszewski konsekwentnie realizował swój cykl jako zbeletryzowaną historię Polski, a ja przecież trzecią z kolei książkę o epoce Mieszka i Chrobrego — „Rok Tysięczny”, napisałem dopiero z okazji millennium, w dwadzieścia kilka lat po pierwszych, choć materiały miałem już dawno zebrane. Sięgałem każdorazowo do okresu i postaci, które mnie w danej chwili najbardziej interesowały (…). Starałem się jednak, aby powielany w setkach tysięcy egzemplarzy obraz historyczny, który będzie budował wizję pierwszych wieków Polski w umysłach dzieci, młodzieży i dorosłych, nie był konwencjonalnym odbiciem lekcji szkolnych. Trzeba dawać ludziom możliwość refleksji i wyrobienia sobie własnego spojrzenia na epokę. Kiedyś wyciągnąłem na światło dzienne wyklętego przez dzisiejszą naukę postać Bolka Zapomnianego, brata Kazimierza Odnowiciela, syna Mieszka II. Żaden podręcznik nie przyznaje się do niego, bo pierwsza wzmianka o tym księciu pochodzi dopiero z XIII wieku. Jeszcze przed kilkudziesięciu laty w literaturze historycznej spierano się o Bolka namiętnie, aż trafił do oficjalnej „Genealogii Piastów” Balzera, choć w następnym pokoleniu uznano go za wymysł kronikarski. Moim zdaniem dowody na historyczność postaci są przekonywające i uczyniłem go bohaterem jednej z powieści. Życie mnie nauczyło, że często naukowcy tylko chcą nieco różnić się od swych poprzedników i nie uważam dyskusji naukowej na ten temat za zamkniętą. Jeśli zaś historycy nie potrafią ustalić jednoznacznie jakiegoś faktu, to mam prawo wyboru (…).
Ale przecież nie tylko Piastowie. Były dwie wycieczki w epokę jagiellońską, no i trylogia o Aleksandrze Macedońskim napisana w chwili, gdy ci średniowieczni ludzie zaczęli mnie nieco męczyć. Przestawanie z nimi przez dłuższy czas staje się nużące, a poza tym apogeum kultury śródziemnomorskiej jest nam o wiele bliższe psychicznie niż wczesne średniowiecze i osobiście jest mi o wiele łatwiej wypowiadać się w postaciach z okresu antycznego. Muszę jeszcze dodać, że z całych dziejów ludzkości, właśnie postać Aleksandra fascynowała mnie najbardziej i to nie tylko dlatego, że widziałem w nim człowieka o tak szerokim, nowoczesnym spojrzeniu, ale głównie dlatego, że starał się konsekwentnie być przeciw wszystkim, od swego nauczyciela Arystotelesa poczynając. No i ta fenomenalna wytrzymałość fizyczna. Od bitwy pod Cheroneą, w ciągu dwunastu lat aktywności politycznej był piętnaście razy ciężko ranny, zawsze walcząc w pierwszym szeregu — drugiego takiego człowieka historia nie zanotowała.
Mogłoby się zdawać, że uciekłem od dzisiejszej rzeczywistości, że uchylam się od niej — ale to nie jest pełna prawda. Wolę tematykę historyczną, bo pozwala mi zachować pewien dystans wobec wydarzeń. Gdy znajdowałem się w okopach, podczas pierwszej wojny światowej, musiałem odpowiadać na pytanie pewnej sympatycznej panienki, która chciała wiedzieć, co tam u was na froncie? — a ja sam nic nie wiedziałem, choć znajdowałem się w centrum wydarzeń.
Oczywiście tych sześć lat wojny musiało odbić się w mojej twórczości i sądzę, że wiele scen batalistycznych ma swoje pierwowzory w autentycznych wydarzeniach. Jakkolwiek technika uśmiercania bliźnich nieco się w ciągu tysiąclecia zmieniła, psychika ludzka pozostaje niezmienna. Takie same pozostają reakcje ludzkie w momencie poważnego zagrożenia, wyzwalającego pierwotne instynkty. Ale przecież wojna, to nie samo strzelanie, jak wydaje się najmłodszym pokoleniom. W mojej pamięci najbardziej utkwiły głód, zimno i wszy. Zresztą o wojnie wspominam więcej w pamiętnikach. Piszę je już od paru lat (…).
Na podstawie: Marian M. Słomczyński
Sami o sobie, Karol Bunsch: „…własne spojrzenie na historię”
„Za i Przeciw”, nr 6 (1037), 6.II.1977
Karol Bunsch w swoim pokoju podczas pracy nad kolejną książką. Około roku 1960.
_______________________________________________________
Wydał 16 powieści tzw. piastowskich, dwie z czasów jagiellońskich, trylogię o Aleksandrze Macedońskim, zbiór nowel i aforyzmów. Robił również przekłady z języka angielskiego i niemieckiego.
Lista dzieł (wg dat wydania)
powieści:
1945 – Dzikowy skarb
1946 – Ojciec i syn
1949 – Imiennik – Śladem pradziada
1949 – Imiennik – Miecz i pastorał
1952 – Zdobycie Kołobrzegu
1953 – Wawelskie wzgórze
1953 – Psie Pole
1955 – Olimpias
1957 – Żałosne przygody rycerza de Kalw (wyodrębniony fragment z powieści Psie Pole)
1958 - Wywołańcy
1958 - O Zawiszy Czarnym opowieść
1958 – Wilczy los, Cmentarz, Są i tacy, Przygody sędziego (w tomie: W polu i w kniei, autorzy: K. Bunsch, B. Hamera, J. Meissner, E. Paukszta, M. Sadzewicz)
1961 – Rok tysięczny (wydane razem z opow. Obrona Niemczy)
1964 - Przełom
1967 – Parmenion
1967 – Aleksander
1971 – Powrotna droga
1971 – Warna 1444
1973 – Przekleństwo
1976 – Bracia
1979 – Bezkrólewie
1984 – Odnowiciel
1986 – Nowele zebrane
przekłady:
1971 – Jürgen Thorwald, Stulecie detektywów, (wraz z W. Kragen)
1974 – Isadora Duncan, Moje życie
1975 – Robert M.W. Kempner, Trzecia Rzesza w krzyżowym ogniu pytań
1977 - Jürgen Thorwald, Stulecie chirurgów
inne:
1971 – Myśli
– Remanent myśli złotych, srebrnych i tombakowych
________________________________________________________________
Gdy rozpoczynał pisanie nowej powieści, jego gabinet zamieniał się w archiwum. Wszędzie porozkładane były materiały, mapy i rękopisy. Zgromadził potężną bibliotekę i czerpał z niej dane do swoich powieści. Zawsze bardzo starannie przygotowywał historyczną kanwę swych powieści, tak by zgodna była ze źródłami. Z jego książek można się uczyć historii, co niejednokrotnie podkreślali zawodowi historycy. Dopiero na gruntownie przygotowany historyczny podkład nanosił fabułę, osadzał w niej swoich bohaterów, zarówno tych prawdziwych będących postaciami historycznymi, jak i tych wymyślonych. Fabułę swych powieści miał zawsze z grubsza naszkicowaną, zanim zasiadł do pisania, ale bywało, jak mówił: czasem sam jestem ciekaw co będzie na następnej stronie.
Pierwszym czytelnikiem powieści była żona pisarza, Zofia, która zawsze pierwsza czytała każdą nową powieść Karola Bunscha. Jak autor mówił ze śmiechem: ktoś musi poprawić błędy ortograficzne, zanim złożę rękopis w wydawnictwie.
Wstawał wcześnie rano, jeszcze przed świtem, o godzinie czwartej lub piątej. Wypijał kawę i zasiadał do maszyny. I pisał. Zawsze pisał na maszynie, gdyż twierdził: mam tak okropne pismo, że sam siebie nie mogę przeczytać.
____________________________________________________________
Podczas jubileuszu 85 rocznicy urodzin Karola Bunscha, w roku 1983, Jubilat wystosował taki list do swoich czytelników:
Boy w swych Słówkach daje następujący przepis na jubileusz: „Bierze się do tego celu tęgiego, starego pryka, sadza się go na fotelu i siarczyście się go tyka”. Stary na pewno jestem, ale na skutek braku drugiej kwalifikacji nigdy żadnego jubileuszu nie obchodziłem. I obecny uważam raczej za sposobność do wysłuchania własnego nekrologu, wzorem mojego imiennika Karola hiszpańskiego, który za życia kazał sobie urządzić uroczystości pogrzebowe, si parva magnis comparare licet.
Drugą przyczyną, dla której nigdy nie obchodziłem jubileuszów, jest moje przekonanie, że nie autor jest ważny, tylko jego dzieło. Przykładów nie brak. Iliada i Odyseja wkrótce będą liczyć omal trzy tysiące lat, a nie wiadomo nawet, czy Homer istotnie istniał. Autorów Ramajany i Mahabharaty w ogóle nie znamy, tak samo jak autora Pieśni o Rolandzie, a dzieła stanowić będą kamienie milowe w dziejach literatury, monumentum aere perennius. Jak mówi Parandowski w swej Alchemii słowa, nigdy nie wiadomo, które z dzieł będzie wiecznotrwałe, ale jedno jest pewne, że z milionów utworów literackich tylko ułamek promil dostąpi tego zaszczytu. Habent sua fata libelli, jedne są efemerydami, inne kwestią mody, która szybko się zmienia, są i trwalsze: dla kilku pokoleń (a nawet więcej), gdy autor jest już tylko obojętną nazwą, jak nalepka na towarze, do której odbiorca nie ma żadnego uczuciowego stosunku. Do żyjącego natomiast stosunek ten przeważnie istnieje, jakkolwiek niekoniecznie układa się pod kątem jego dzieła, choć i to bywa, jakkolwiek z różnym skutkiem. I tak jeden z kolegów po piórze nazwał moje książki chałą, inny czytadłem. Anonimowy bohater nazwał mnie pismakiem i radzi uczyć się historii, co ciekawsze w tej dziedzinie, w której tworzeniu sam brałem udział. Taki „Besserwisser”. Oczywiście są znacznie liczniejsze pozytywne reakcje. Niemniej książka musi się bronić sama. Z chwilą jej opublikowania autor nie ma już na nią żadnego wpływu. Nie jestem czytelnikiem własnych książek, toteż nie mam o nich własnego zdania.
Byłbym nieszczery twierdząc, że nie obchodzą mnie losy moich książek. Szczególną jednak satysfakcję sprawia mi pozytywna ocena dydaktycznej ich wartości przez zawodowych historyków. Z własnego doświadczenia wiem, że zainteresowanie historią zawdzięczam nie powierzchownej nauce szkolnej, lecz właśnie czytaniu powieści historycznych. Jeżeli moje książki wywołają podobny skutek, będę mógł powiedzieć: oleum et operam non perdidi.
Karol Bunsch